28 grudnia to był niezwykle napięty i owocny w niespodzianki dzień. Pewna baba umówiła się ze mną na odbiór Lelji jednak nagle jej się odwidziało i postanowiła jeszcze poczekać z adopcją, jednak nie miała postanowienia aby mnie o tym powiadomić. Czekałam więc tracąc czas i nerwy. Zdarzają się takie rzeczy. W ten też dzień pod mój dach trafiły trzy szczeniaki. Dwie siostry znalezione ( podobno) w parku przy ul. Szczcecińskiej oraz puchata kulka Rasti, ranny maluch z Pucic. Oj było gorącą przez chwilę - sześć psiaków w domu. Z pomocą przyszli Ola i Sylwek, którzy pod swój dach przyjęli Rastiego. Ja zostałam z Cafe i Late i resztą mojej bandy. Po zejściu na dół , po nocy na szczęście przespanej oczom moim ukazywało się prawdziwe pole minowe z odchodów różnej konsystencji. Widok mnie tak nie przerażał jak zapach piekący w oczy. Wietrzenie i sprzątanie trwało chwilę , jednak trud się opłacał gdyż po wykonaniu kilku prostych czynności ( dość mechanicznych) mogłam wreszcie odetchnąć pełną piersią a reszta rodziny mogła zejść na posiłek. Zaraz po ukazaniu się ogłoszeń w sieci rozdzwoniły się telefony i domki fajne udało się nam znaleźć. Dziękuje Marcie, Marzenie i Ewelinie za pomoc w poszukiwaniach :)
Ewelina i Ola z Rastim w sobotę udaly się do lecznicy w Nowogardzie gdzie wykonano zdjęcie łapki Rastusia. Okazało się, że ma wybite biodro ( które nastawiono podczas narkozy) i ok. tygodniowe złamanie kości strzałkowej w tej samej nodze. Złamana kość zaczęła się już sama zrastać i lekarz nie widział potrzeby wkładania jej w gips. Maluch dostał wapno, ma mieć ograniczony ruch ( co nie jest trudne, gdyż on po prostu uwielbia lenistwo i leżenie w piernatach ) i wszystko samo się naprawi.
Cafe i Late w niedziele otrzymały nowe domki, Rasti przechodzi rekonwalescencje u Oli i Sylwka :)