Jestem w środku wypalona i nie potrafię wypowiedzieć tego co czuje po tym jak wczoraj przeprowadziłam za tęczowy Most naszą ( bo to w zasadzie nigdy nie był mój pies) dziewiętnastoletnią psinkę Maję. Mała od kilku dni nie jadł i nie pila, gasła w oczach i bardzo chudła. Podtrzymywanie jej przy życiu przy pomocy kroplówek i zastrzyków wzmacniających wydało mi się bezsensem. Byłam przy niej do końca ,za co wdzięczna jestem lekarzowi, czułam jak wydala ostatnie tchnienie. Nie była sama w obcym jej miejscu z obcymi , choć bardzo czułymi ludźmi. Maja od kilku już lat ledwo widziała i nie słyszała. Przestała wychodzić na spacery z tata bo już jej sil nie starczało. Trafiła do mnie z ulicy ( czy to był zwiastun tego co będę robić?) Znalazłam ja pod byłym Pewexem jak krzątała się nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Zabrałam do domu. Niestety moje małe wówczas dzieci nie do końca ogarniały ideę posiadania zwierza w domu i w ten oto sposób Majka trafiła pod dach mojej mamy. Żyło jej się tam bardzo dobrze. Nigdy nie lubiła moich dzieci :) i naszego sąsiada Pana Zenka . tata nauczył ją szczekania na tego Pana, darła się w niebo głosy jak tylko pojawiał się na rogu, czuła, ze nadchodzi . Później przestała szczekać, nie dostrzegała jego sylwetki przemykającej drugą stroną ulicy. Po śmierci mojej mamy wróciłam na dawne śmieci, opiekę nad Majka przejął mój tata. Łazili sobie razem na spacerki do czasu aż Majce nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie czułam się bardzo związana z tym psiakiem a ona nie była związana ze mną.Żyłyśmy obok siebie, ale to ja zawsze jeździłam kiedy trzeba było z Majką do weterynarza, kąpałam ją i strzygłam kiedy to wizyta u psiego fryzjera stawała się aktem okrucieństwa wobec tej starowinki.
To dziwne uczucie, czuć się takim pustym. Powinnam chyba czuć ulgę, że już nie cierpi, że jest szczęśliwa, że spotkała się moją mamą, którą kochała najbardziej na świecie. Nie czują nic- jest mi zwyczajnie smutno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz