Czytam czasem na znanym portalu społecznościowym teksty ludzi, którzy zajmują się tym co ja. Ratują zwierzęta i zdarza się, mają wszystkiego dosyć. Jak bardzo boli ich, głupota i bezmyślność ludzka. Jak wielkie czują rozczarowanie gdy kolejny człowiek pogrzebał nadzieję na dom dla podopiecznego. Wiele razy się zdarza, że rytm dnia planowany jest pod wizytę zapoznawczą z czworonogiem a tu nikt nie przychodzi. Cierpi na tym rodzina i życie osobiste - żal tym większy gdy ogołacamy naszych bliskich z kontaktów z nami przez jakiś popaprańców. Czytam i myślę, że ja to mam szczęście. Wiem, że na głupotę i brak empatii lekarstwa nie ma. Bez względu co nas spotyka w tej pracy brniemy do przodu, bo ktoś musi. Jesteśmy gotowi na porażki. Zawszę proszę wolontariuszy - nie napalajcie się zobaczymy co z tego wyniknie. Nie mam jednak wpływu na poziom ich wrażliwości i ich ból zawodu jest czasem trudny do zniesienia . Nie chcę aby cierpieli. Ja chyba się uodporniłam aby nie popaść w zatracenie w smutku nad tym co widzę. Powtarzam sobie - zawsze jest jakieś wyjście, sposób- i my go znajdziemy. Dobrzy ludzie nam pomogą, dobre duchy i pozytywna energia jaką roztaczamy. Los nam sprzyja i naszym podopiecznym. Tego będę się trzymać - co by nie zwariować :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz