Nie będę komentowała tego listu, niech każdy wyczyta z niego coś dla siebie. Niech się zastanowi, pokrzepi, zapłacze, niech pocieszy strapione serce. Moc w ludziach i zwierzętach jest wielka :)
Szczecin, 27.03.2011 r.
Bartek
Kilka dni temu w szczecińskim TOZ podpisałam się pod obywatelskim projektem zmian w ustawie o ochronie praw zwierząt.
To co dzieje się zwierzętom z winy nas, ludzi, wzbudza we mnie ogromny sprzeciw, a poszczególne sprawy, o których słyszę lub czytam, przyprawiają mnie o wręcz fizyczny ból.
Trzeba zmieniać mentalność ludzi gdzie i jak tylko się da. Tylko zmiana sposobu myślenia o świecie zwierząt może zmienić ludzkie zachowania.
Opowiem o moim doświadczeniu z psem o imieniu Bartek.
Zobaczyłam anons w gazecie - psy wymagające pomocy i oczekujące na dom w dzikim schronisku. Na zdjęciu w Internecie różne psie sylwetki, wśród nich jeden - starszy, wymagający leczenia, łysiejący - ON. Bartuś. Trochę posiwiały ale budzący sympatię pyszczek. Od razu mi wpadł w oko.
Mój piesek Pako, bardzo już leciwy, przeżywa właśnie końcówkę swego życia. Myślę o nowym piesku. A tu ten Bartuś, którego - z racji jego cech - pewnie nikt nie weźmie. Bartuś CZEKA NA MNIE! Tylko on, żaden inny z tych psów. Wołał do mnie w nocy, śnił mi się.
Po niezbędnych rozmowach i formalnościach - jest.
Wiedziałam, że początki mogą być trudne (mam jeszcze w domu 8-letnią kotkę). Ale początki okazały się nie trudne, były dramatyczne.
Pierwsza noc to szczekanie wielkim głosem ogromnego psa (w rzeczywistości jest średnim pieskiem). Kilkudniowe intensywne, desperackie, polowania na kotkę, z tratowaniem wszystkiego po drodze. Zastawianie wejścia na schody różnymi meblami, żeby ochronić kotkę Zuzię doprowadziło do stworzenia istnej barykady, przez którą my z córką musiałyśmy się przedzierać, a którą Bartek - zawsze jakimś sposobem - bardzo szybko pokonywał.
Horror! Nie było wyjścia, trzeba było zamontować bramkę, zamknąć schody. Załączam kilka zdjęć dotyczących mojego bohatera, na pierwszym z nich kotka Zuzia na barykadzie.
Po założeniu bramki wszystko się zmieniło. Nie minęły dwa tygodnie Bartek się ucywilizował, przestał ganiać jak wariat. Nie szczeka w nocy. Z Zuzią się obwąchują, czasem nawet razem sobie lezą na kanapie.
A mój Bartuś jest BARDZO kochanym pieskiem. Potrzebuje dużo ciepła. Lubi podejść do kolan siedzącej osoby, wtula wtedy pysio w kolana albo pod łokieć, czeka na głaskanie.
Dziś, po dwóch miesiącach, wiem że mój szalony czyn został nagrodzony - mam kochanego pieska, leczę go, widzę poprawę w jego zdrowiu, chodzę z nim na długie spacery i pokochałam go, tak z resztą jak każdego z moich poprzednich psów. Jestem „psiarą", mam to w genach. Dla mnie to szczęście mieszkać i dzielić życie ze zwierzakami.
Namawiam - bierzcie Państwo te biedne stworzenia ze schronisk, te pieski i koty po przejściach, to wielka radość mieć świadomość ich miłości. A pokochają każdego, kto da im możliwość lepszego życia i nie będzie ich krzywdził. Nie bójcie się „trudnych początków”. One szybko się kończą i idą w niepamięć. Warto czasem naprawić błędy naszych bliźnich.
Na dwóch pozostałych zdjęciach - Bartuś, po trudach dnia, w łóżeczku oraz Bartuś z moim staruszkiem Pakuniem w tle.
Barbara Stachura
2 komentarze:
Piękny list,szkoda,że jest tak mało ludzi o wielkim sercu.Zwierzaki w schroniskach czekają na każdy ludzki odruch,na możliwość wyrwania się ze schroniska gdzie warunki są jak wiemy nie najlepsze.
wydaje mi sie ze jest ogromna ilosc ludzi ktorzy walcza caly czas z soba by to serce otworzyc. Strach przed opinia innych, co inni powiedza jest wiekszy jak glos sumienia. To latwo da sie zagluszyc.
Ja wierze jednak, ze takich ludzi bedzie wiecej. Trzeba o tym tylko glosno mowic.
Dzieki za list!
Prześlij komentarz