Wracając późnym popołudniem ze Szczecina ujrzeliśmy wraz z mężem mym psinkę, która latała pod naszym domem. Widać było od razu, że psiak został porzucony. Niestety jego złapanie nie było łatwe. Bardzo się z Alinka natrudziłyśmy ( to była akurat pora spaceru ). Moja kochana sąsiadka Ola została z psami ( Sonią, Badym i Luzikiem) na alejce. Alina zabrała na wabia Śnieżkę, ja poleciałam do sklepu po kawałek kiełbasy. Na nic nasze zbiegi się zdały. Psiak był wylękniony i za nic nie dał się złapać.W desperacji wpadł mi do głowy pewien pomysł. Wzięłam Śnieżkę i zaczęłam z nią biec z powrotem do mojego domu. Psiak pobiegł za nami. Z tyłu biegła Alina, która zamknęła za nami bramę. Mam spory ogród więc sprawa nadal nie była łatwa. Na szczęście psiak wbiegł za Śnieżką do altanki a Alinka szybciutko ją zamknęła. Założyłam psu pętlę ze smyczy i było po wszystkim. Samczyk okazał się młodym bardzo przestraszonym ale miłym psiakiem. Kto zapragnął nagle pozbyć się takiego fajnego towarzysza. Poszliśmy wszyscy na spacer do lasu. Snikers ( takie otrzymał imię) szedł na jednej smyczy ze Śnieżką, Ola prowadziła Badego a ja szłam z Luzikiem i Sonią. Musiałyśmy wyglądać komiczne. Trzy kobiety- pięć psów. W lesie spuściłyśmy wszystkie oprócz Snikersa. Po kilkuset metrach Alinka zawołała - Luzik się oddala. Wpadłam w zarośla za nim drzeć się okrutnie co by wrócił. Patrzę a ten biegnie z prędkością światła na tych swoich krótkich nóżkach, zygzakiem popyla. Myślę sobie że mysz goni. Nic bardziej mylnego, ten bohater na grubszego zwierza się zasadził - pędził za jelonkiem. Krzaczory smagały mnie po twarzy, trwoga mnie naszła, że się zgubi ta zaraza dech w piersiach mi zastygał ( młoda to ja już nie jestem). Krzyczę,, gardło zdzieram a ten jak zaczarowany leci i szczeka. Dałam za wygraną. W tej rozpaczy już widziałam do bidulka chodzącego po ciemnym lesie szukającego drogi do domku, umierającego z głodu i pragnienia. Łzy napływały mi do oczu bo już widziałam jego kości bielejące wśród uschniętych liści. Na szczęście Alinka się nie poddała i gnała za szczekaniem jego co sił w nogach wraz ze Snikersem i Śnieżką na jednej smyczy. W pogoni straciła batonika marsa, który szczęśliwie się odnalazł i stał się przekąską naszą po takim pościgu ( Luzik nic nie dostał). Gadzina mała wróciła do Aliny po pokonaniu sprintem ok. 200 metrów, po krzaczorach. Jak on dał radę? Nie mam pojęcia. Wyszedł z tego lasu taki zadowolony i z tym swoim pełnym uwielbienia samego siebie uśmiechem. Koniec puszczania Luzika luzem.
Po powrocie z mega spaceru przyjechała straż miejska i zapakowała do pełnego już samochodu ( młody wilk, bliźniak Alfiego na pace, trzy ślepe kocięta porzucone nad Iną w kartonie) naszą znajdę. Tym sposobem w Białuniu znów pełno.
Snikers |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz